15 10 2021
– 18 12 2021

Piotr Łakomy DOM PAJĄKA

Daty: 15.10-18.12.2021
Otwarcie wystawy: 15.10.2021, godz. 18.00-21.00
Miejsce: GGM2, ul. Powroźnicza 13/15
Artysta: Piotr Łakomy
Wystawie towarzyszą prace: Magdaleny Abakanowicz, Mikołaja Smoczyńskiego, Erny Rosenstein, Artura Żmijewskiego
Kuratorka: Dorota Michalska
Identyfikacja graficzna: Krzysztof Pyda
Godziny otwarcia: wt-ndz, godz. 12.00-18.00

Dorota Jagoda Michalska

Dom Pająka

 

Kolumny przemieszczających się stepem ludzi ciągnęły się aż po horyzont. Z przodu znajdowała się grupa jeźdźców, w środku szły kobiety z dziećmi, za nimi powoli sunęły ciężko obładowane wozy, które ciągnęły byki o długich, zakręconych rogach. Pochód zamykał oddział pieszych żołnierzy zabezpieczających tyły przemieszczających się ludzi. Wędrowali od 7 lat. Ich droga prowadziła od dalekiego, otoczonego siedmiometrowymi murami z czarnego kamienia, miasta Zhongdu poprzez czerwone piaski pustyni Środkowej i skażone bagniska wokół opuszczonej metropolii Kashagaru zbudowanej na planie idealnego sześciokąta. Wędrowali głównie nocami, trzymając się z dala od głównych dróg i szlaków handlowych. Ich namioty były utkane z twardych włókien sizalu wytwarzanych ze specjalnego gatunku agawy a następnie farbowanych na odcienie czerwieni lub głębokich brązów. Technika ta została wypracowana przez ich przodków a następnie udoskonalona przez kolejne pokolenia. Według map, lada dzień powinni zobaczyć białe od soli brzegi jeziora Atal otoczone od północy ośnieżonym pasmem wysokich gór, wśród których najwyższy był szczyt Bogd Khan. Tam planowali rozbić obozowisko i przeczekać okres zimowy: czas burz śnieżnych i zwiększonego promieniowania ze strony rozmagnetyzowanych biegunów planety.

 

II.

Byli wśród nich ludzie z wielu stron świata. Dumni i wysocy mieszkańcy dalekiego Karakorum o złotych źrenicach, znani na całym kontynencie ze swoich umiejętności metalurgicznych. Czarni uciekinierzy z południowych pustkowi, którzy zbiegli przed biczem lokalnych panów. Na ich ciałach wciąż widniały wypalone ślady zaznanej przemocy: tatuaże ze znakiem nieskończoności, które miały symbolizować wieczność ich zniewolenia. Byli wśród nich wyznawcy Księżyca prześladowani przez kapłanów Słońca. Dawni niewolnicy z kopalni uranu o ciałach tak wykrzywionych od pracy, że musieli podróżować na wozach. Szli również digitalni nomadzi ze zwojami mózgowymi wypalonymi przez tysiące połączeń sieci internetowej oplatającej wiele układów słonecznych. Nosili na szyjach – niczym talizmany lub antyczne fetysze – czarne zwoje kabli przypominające splątane węże. Widziano wśród nich także kapłanów bóstwa Xay, którzy wierzyli w istnienie pięciu możliwych płci. O zmierzchu nad namiotami unosiły się wersy, melodie, szepty setek modlitw i tysięcy próśb o błogosławieństwo.

 

III.

Czasami zatrzymywali się na obrzeżach większych miast. Uzupełniali prowiant, zostawiali wiadomości, sprzedawali swoje wyroby. W wielu miejscach byli źle widziani. W Urgench miasto wysłało przeciw nim wojsko uzbrojone w hydrodynamiczną, wybuchową amunicję. W Bukharze podłożono ogień pod ich namioty. Przed wejściem do zamożnego miasta Ilikar – znanego z wyrafinowanych wyrobów z trudno dostępnego aluminium, tak delikatnych, że wydawało się, że zaraz rozpłyną się w powietrzu – zmuszono ich do nałożenia na szyję elektrycznych obręczy: kontrolowały one ich ruchy, w każdej chwili grożąc śmiertelnym porażeniem. Zdarzało się także, że władze pozwalały im przeczesać lokalne wysypiska w poszukiwaniu materiałów, ubrań i potrzebnych rzeczy. Całymi rodzinami przeszukiwali wtedy góry śmieci ciągnące się aż po horyzont: ich ciemne, pochylone cienie wydłużały się wraz z upływem godzin. Zawsze odchodzili po cichu, nocą. Szybko i wprawnie zwijali swoje namioty. Za każdym razem ich szeregi powiększały się: dołączały do nich kolejne osoby – zdesperowane, zadłużone, zmagające się z chorobami duszy i ciała. Lud drogi rozrastał się.

 

IV.

Ostatnią zimę spędzili daleko na wschodnim płaskowyżu, na Białych Wzgórzach, w opuszczonej podziemnej osadzie Katpatuka. W miękkiej, tufowej skale nieznani budowniczy stworzyli setki korytarzy, pomieszczeń, magazynów. Niektóre przejścia były tak wąskie, że mogła przecisnąć się przez nie tylko jedna osoba, inne tak szerokie, że mieściły całą rodzinę. Z daleka osada wyglądała jak wielka, opuszczona termitiera: setki otworów okiennych zdobiło miękkie, tufowe skały. Sprawiały one, że nawet do najgłębszych poziomów docierało światło dwóch słońc krążących niestrudzenie wokół planety. Wewnątrz tufowych wzgórz płynęły trzy strumienie: szum wody niósł się daleko korytarzami, odbijając się echem w pustych, przestrzennych pomieszczeniach.
W jednym z pomieszczeń znaleźli wyblakły fresk ukazujące wielkie, srebrzyste pająki, których sieci oplatały wszystkie znane układy słoneczne. Pająki te wydawały się kołysać na kosmicznych pajęczynach, lekko i sprawnie przeskakując z nitki na nitkę. Mozaika ta wskazywała, że osada została założona przez XXXVL wiecznych wyznawców herezji „teorii strunowej” zgodnie z która podstawowym budulcem materii nie były cząsteczki, ale rozwieszone między krańcami wszechświata, drgające struny. Herezja ta została uznana za wyjątkowo groźną i stłamszona przez wojska sąsiadujących miast.

 

V.

Pozostali w Katpatuka na cały okres zimowy. Miesiące te spędzili na uzupełnianiu zapasów, odpoczynku oraz pracy nad wyrobami ze skorup jaj mamutaków – gatunku olbrzymiego, nielotnego ptaka zamieszkującego stadami okoliczne stepy. Wyroby te – naczynia, drobna biżuteria, małe, dekoracyjne mozaiki w drewnianych ramkach – były szczególnie cenione z racji swojej zaskakującej kolorystyki w odcieniach głębokiego kobaltu. Przy ich produkcji byli zaangażowani wszyscy ludzie drogi bez względu na płeć, rangę czy rolę jaką pełnili we wspólnocie. Spędzali długie, zimowe, ciemne dni – gdy na zewnątrz szalały magnetyczne burze intensywnie pachnące jodem i rozświetlające czarne niebo fioletowymi, fosforyzującymi odcieniami – na precyzyjnym obrabianiu skorup, ich cięciu, modelowaniu, sklejaniu, malowaniu. Ogień oświetlał ich skupione twarze: pracy często towarzyszyły śpiewy oraz opowiadania dziejów przodków.

Wraz z nadejściem wiosny znaleźli się tacy, którzy zaczęli głosić, że ludzie drogi powinni osiąść na stałe w podziemnej osadzie na Białych Wzgórzach. Że to właśnie było ich z dawna obiecane miejsce, o którym niejasno wspominają niektóre hologramy w świętych zwojach pamięci neutronowej. Głosy te zostały jednak wyciszone jako niebezpieczne kłamstwo. Tylko Droga jest prawdziwa. „Nie będziesz miał ziemi na własność”.

 

VI.

Szli już wiele miesięcy, aż któregoś dnia o świcie zobaczyli w oddali srebrzyste brzegi jeziora Atal. Zeszli w dół trawiastymi zboczami w kierunku rozciągającej się zapraszająco przed nimi tafli wody. W południe pojawiły się pierwsze namioty na skraju lasu sosnowego otaczającego ze wszystkich stron jezioro. Zaczęto budować prowizoryczną stację odbioru sygnału internetowego. Rozpalano piece kuchenne, budowano zagrody dla bydła, ktoś zarzucił sieci na ryby. Kronikarz otworzył swój notes by zapisać: „5 dnia od Wielkiego Obrotu dotarliśmy na miejsce, gdzie będziemy tego roku zimować.” Nie wiedzieli jeszcze, że miasta Sarai, Otrat oraz Nishapur sprzymierzyły się przeciwko nim. Ludzie drogi stanowili zagrożenie dla tych wszystkich którzy lubili powtarzać odwieczne zaklęcia: „naród”, „własność”, „szacunek dla prawa”.  Maszerowało w ich stronę pięć oddziałów wojska: w świetle południowego słońca połyskiwały hipersoniczne pociski, ceramidowe wozy pancerne, magnetyczno-akustyczne karabiny. Zbliżali się od zachodu. Nad brzegiem jeziora Atal ktoś popatrzył w stronę wzgórz. Przetarł rękawem pot z twarzy. Podniósł rękę, aby osłonić oczy od promieni zachodzącego słońca. Zobaczył błysk wybuchu.

 

VII.

Wśród legend ludzi drogi istnieje takie podanie: „Był sobie kiedyś sprawiedliwy człowiek żyjący na odległych stepach, który kradł bydło bogatym i oddawał biednym. Któregoś razu uciekał przed pogonią strażników aż dotarł nad brzeg wielkie, rwącej rzeki. Zobaczył w dali wierzchołek świętej góry Bogd Khan i zaczął się modlić o swoją duszę czując, że to koniec. Wtedy on i ukradzione bydło uniosło się w powietrze i przelecieli nad rzeką aż wylądowali bezpiecznie na odległym zboczu świętej góry”.

 

trzy pisanki na trawie